Spróbujmy śmiać się szczerze, rechotać, wyć z radości przez minutę kilka razy w ciągu dnia, a bez wątpienia poprawimy swoje samopoczucie. Tylko… jak się zmusić do radości, skoro akurat nam smutno? Cóż, umiejętności cieszenia się i śmiania należy się po prostu nauczyć, tak by się stały wręcz odruchem. Pomogą w tym ćwiczenia. Choć zmuszanie się do głośnego rechotu i sam rechot na początku mogą się wydać głupie, a nawet wręcz ośmieszające osobę, która to robi, z czasem, w miarę nabierania wprawy w dostrzeganiu powodów do manifestowania radości, zaczną one przychodzić w sposób naturalny i taka radość w naszym odczuciu stanie się śmiechem, a nie rechotem. A zatem:
- Codziennie po przebudzeniu, otwierając oczy, myśl przez chwilę o czymś zabawnym: jakimś zdarzeniu, scenie z książki czy filmu, i śmiej się najgłośniej, jak potrafisz, nawet w sposób wymuszony. Po pewnym czasie przekonasz się, że w pewnej chwili, nawet nie zauważysz kiedy, ten sztuczny chichot przerodzi się w sposób spontaniczny w śmiech rzeczywisty, szczery. To znakomity początek dnia.
- Namów męża, partnera czy przyjaciółkę na wzajemne… łaskotki. To świetny i bardzo naturalny sposób pobudzania do śmiechu, tym skuteczniejszy, że zabawa jest wspólna.
- Spróbuj wciągnąć w swoją terapię śmiechem członków rodziny i współpracowników, robiąc z tego terapię zbiorową. Rodzinę namów, żeby każdy wieczorem zapisując na karteczce, przygotowywał sobie jakieś dowcipy lub anegdotki, które opowie przy śniadaniu. W pracy – jeśli masz tam zaprzyjaźnione osoby – zaproponuj, by witać się nie skwaszonymi minami i skargami na ciężki los oraz opowieściami o kłopotach, lecz jakimś żartem czy anegdotą. Co, oczywiście, nie wyklucza dzielenia się problemami, ale niech to nastąpi później, kiedy już się razem pouśmiechacie. Niejeden problem zresztą straci wtedy na wadze…
- W ciągu dnia próbuj doszukać się czegoś zabawnego w każdej sytuacji – stań się „łowcą humoru”. Coś wartego śmiechu na pewno w którejś chwili wyskoczy i pozwoli potrenować przeponę. Jeśli taki sposób postrzegania wejdzie ci w nawyk, staniesz się osobą nie tylko pogodniejszą, ale i zdrowszą, odporniejszą na stresy.
- Zaopatrz się w pomoce naukowe: zabawne książki, filmy, zbiorki dowcipów – wszystko, co zwykle wywołuje u ciebie uśmiech. Przeglądaj je jak najczęściej i pamiętaj, by reagować… głośno. Nawet publicznie. A jeśli ktoś cię zapyta, czemu się śmiejesz – nie pesz się, tylko podziel swoją radością. Kto wie, może za chwilę będziecie się śmiać wspólnie?
- Szukaj towarzystwa ludzi pogodnych, którzy już umiejętność głośnego śmiechu opanowali. Łatwiej jest się poddać hałaśliwej wesołości w towarzystwie niż samotnie. Unikaj natomiast – przynajmniej dopóki nie opanujesz nowej umiejętności – ponuraków, którzy mogliby twój śmiech skwitować pukaniem się w czoło. Kiedy już nauczysz się śmiać, to ty będziesz pukać się w czoło na widok ich smętnych min i dziwić się, jak można być takim pesymistą. A może podzielisz się z nimi swoimi doświadczeniami, stając się… psychoterapeutą?
- Zanim nauczysz się śmiać, nie pukaj się w czoło na widok osoby skręcającej się w paroksyzmie śmiechu – nawet jeśli jej powód do śmiechu zupełnie cię nie bawi. Bardzo różnimy się od siebie poczuciem humoru, więc wybacz bliźniemu, że śmieszy go coś innego niż ciebie. Ale poprzyj jego radość chociaż uśmiechem – życzysz mu przecież zdrowia…
- Poszukaj za to znajomych, z którymi poczucie humoru dzielisz – bawią was podobne dowcipy, książki, filmy… Wspólny śmiech daje radość podwójną i śmiech potęguje. Pamiętaj, że grupowa terapia śmiechem może być bardzo atrakcyjnym elementem imprezy towarzyskiej. O wiele lepszym i zdrowszym niż wspólne psioczenie na ponurą rzeczywistość…
- Naucz się śmiać z samego siebie – próbuj się doszukiwać elementów komizmu w sytuacjach nawet dla ciebie stresujących. Zastanawiaj się za każdym razem, czy gdyby dana pomyłka, czy lapsus przydarzyły się komuś innemu, nie dałoby się tam dostrzec jakiego zabawnego elementu. Staraj się o takim zdarzeniu komuś opowiedzieć (a jeśli nie masz komu czy jednak się krępujesz, co jest częste zwłaszcza na początku takiej terapii), to spróbuj to opisać w możliwie najzabawniejszy sposób.
- Zrezygnuj na jakiś czas z oglądania filmów i czytania książek, które ci wyciskają łzy z oczu, zwłaszcza tych bez pozytywnego zakończenia. Pamiętaj, że podczas lektury i seansów filmowych na ogół utożsamiamy się z bohaterem lub stajemy jego przyjacielem i kibicem – zatem jego problemy i dramaty stają się naszymi. Niech zatem będą – przynajmniej dopóki nie odzyskasz równowagi psychicznej i nie nabierzesz pogody ducha – dające nadzieję na lepsze jutro i ukazują sposób rozwiązywania życiowych problemów, serdeczne więzi między ludźmi, wzajemną pomoc… Niech pozwalają się uśmiechać i śmiać, a nie płakać.
- Codziennie po przebudzeniu, otwierając oczy, myśl przez chwilę o czymś zabawnym: jakimś zdarzeniu, scenie z książki czy filmu, i śmiej się najgłośniej, jak potrafisz, nawet w sposób wymuszony. Po pewnym czasie przekonasz się, że w pewnej chwili, nawet nie zauważysz kiedy, ten sztuczny chichot przerodzi się w sposób spontaniczny w śmiech rzeczywisty, szczery. To znakomity początek dnia.
- Namów męża, partnera czy przyjaciółkę na wzajemne… łaskotki. To świetny i bardzo naturalny sposób pobudzania do śmiechu, tym skuteczniejszy, że zabawa jest wspólna.
- Spróbuj wciągnąć w swoją terapię śmiechem członków rodziny i współpracowników, robiąc z tego terapię zbiorową. Rodzinę namów, żeby każdy wieczorem zapisując na karteczce, przygotowywał sobie jakieś dowcipy lub anegdotki, które opowie przy śniadaniu. W pracy – jeśli masz tam zaprzyjaźnione osoby – zaproponuj, by witać się nie skwaszonymi minami i skargami na ciężki los oraz opowieściami o kłopotach, lecz jakimś żartem czy anegdotą. Co, oczywiście, nie wyklucza dzielenia się problemami, ale niech to nastąpi później, kiedy już się razem pouśmiechacie. Niejeden problem zresztą straci wtedy na wadze…
- W ciągu dnia próbuj doszukać się czegoś zabawnego w każdej sytuacji – stań się „łowcą humoru”. Coś wartego śmiechu na pewno w którejś chwili wyskoczy i pozwoli potrenować przeponę. Jeśli taki sposób postrzegania wejdzie ci w nawyk, staniesz się osobą nie tylko pogodniejszą, ale i zdrowszą, odporniejszą na stresy.
- Zaopatrz się w pomoce naukowe: zabawne książki, filmy, zbiorki dowcipów – wszystko, co zwykle wywołuje u ciebie uśmiech. Przeglądaj je jak najczęściej i pamiętaj, by reagować… głośno. Nawet publicznie. A jeśli ktoś cię zapyta, czemu się śmiejesz – nie pesz się, tylko podziel swoją radością. Kto wie, może za chwilę będziecie się śmiać wspólnie?
- Szukaj towarzystwa ludzi pogodnych, którzy już umiejętność głośnego śmiechu opanowali. Łatwiej jest się poddać hałaśliwej wesołości w towarzystwie niż samotnie. Unikaj natomiast – przynajmniej dopóki nie opanujesz nowej umiejętności – ponuraków, którzy mogliby twój śmiech skwitować pukaniem się w czoło. Kiedy już nauczysz się śmiać, to ty będziesz pukać się w czoło na widok ich smętnych min i dziwić się, jak można być takim pesymistą. A może podzielisz się z nimi swoimi doświadczeniami, stając się… psychoterapeutą?
- Zanim nauczysz się śmiać, nie pukaj się w czoło na widok osoby skręcającej się w paroksyzmie śmiechu – nawet jeśli jej powód do śmiechu zupełnie cię nie bawi. Bardzo różnimy się od siebie poczuciem humoru, więc wybacz bliźniemu, że śmieszy go coś innego niż ciebie. Ale poprzyj jego radość chociaż uśmiechem – życzysz mu przecież zdrowia…
- Poszukaj za to znajomych, z którymi poczucie humoru dzielisz – bawią was podobne dowcipy, książki, filmy… Wspólny śmiech daje radość podwójną i śmiech potęguje. Pamiętaj, że grupowa terapia śmiechem może być bardzo atrakcyjnym elementem imprezy towarzyskiej. O wiele lepszym i zdrowszym niż wspólne psioczenie na ponurą rzeczywistość…
- Naucz się śmiać z samego siebie – próbuj się doszukiwać elementów komizmu w sytuacjach nawet dla ciebie stresujących. Zastanawiaj się za każdym razem, czy gdyby dana pomyłka, czy lapsus przydarzyły się komuś innemu, nie dałoby się tam dostrzec jakiego zabawnego elementu. Staraj się o takim zdarzeniu komuś opowiedzieć (a jeśli nie masz komu czy jednak się krępujesz, co jest częste zwłaszcza na początku takiej terapii), to spróbuj to opisać w możliwie najzabawniejszy sposób.
- Zrezygnuj na jakiś czas z oglądania filmów i czytania książek, które ci wyciskają łzy z oczu, zwłaszcza tych bez pozytywnego zakończenia. Pamiętaj, że podczas lektury i seansów filmowych na ogół utożsamiamy się z bohaterem lub stajemy jego przyjacielem i kibicem – zatem jego problemy i dramaty stają się naszymi. Niech zatem będą – przynajmniej dopóki nie odzyskasz równowagi psychicznej i nie nabierzesz pogody ducha – dające nadzieję na lepsze jutro i ukazują sposób rozwiązywania życiowych problemów, serdeczne więzi między ludźmi, wzajemną pomoc… Niech pozwalają się uśmiechać i śmiać, a nie płakać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz