To z czym się borykałem przez prawie 7 lat mojego życia, medycyna określa mianem nerwicy lękowej.
Wszystko zaczęło się miesiąc po tym, jak ojciec zmarł mi na rękach. Miałem wszystkie książkowe objawy zawału. Temu wszystkiemu towarzyszył przerażający strach. Były to stany tak mocnych lęków, nad którymi nie byłem w stanie zapanować. W efekcie moje ciało dostawało drgawek. Do tego nie zabrakło poczucia duszności, walenia serca, pieczenia i kłucia w klatce, drętwienia kończyn itp. Zawsze wtedy wydawało mi się, że już umieram, że to z pewnością zawał. Wiele razy z tego powodu wylądowałem w szpitalu, z badań wynikało, że wszystko dobrze, ale ja realnie czułem się fatalnie nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Byłem wyczerpany, zmęczony, przygnębiony. Ciężko było mi pracować i funkcjonować w życiu. Spróbujcie sobie wyobrazić, że niemal codziennie myślisz i czujesz, że umierasz, dramat. Oczywiście słyszałem, by pójść do psychiatry i zacząć brać psychotropy. Bardzo tego nie chciałem, mimo, że czasami byłem tak zdesperowany i gotów to zrobić. Wykonałem już nawet telefon do poleconej mi osoby, całe szczęście była na urlopie.